Przepraszam, że rozdział taki krótki, no i spóźniony ;-;. Wszystko przez komunię mojego brata, bo wszyscy biegamy po sklepach itd. itp. Następny będzie dłuższy :) A poza tym dojdzie też nowe opowiadanie i nowa autorka, którą wam przedstawię niedługo :D
###
Wiele
razy w swoim życiu byłem nieprzytomny. Za każdym razem było to po prostu jak
przeskoczenie z jednego momentu na drugi, wyłączałem się, ale tym razem było
inaczej. Trwałem w nicości, byłem nicością, ale miałem świadomość. Nie mogłem
nic pomyśleć, nie miałem jak się
poruszyć, a krzyki i słowa które próbowałem z siebie wydać nie istniały. Całym
sobą starałem się rozwiać te chmury, pozbyć się ich ze swojego otoczenia i umysłu,
ale nie byłem w stanie. To było dziwne i nienaturalne, a jeszcze dziwniejsze
było to, że nie pamiętałem, żebym się w coś uderzył, albo upadł. Jedynie
wszedłem po cichu do pokoju, żeby Nora nie zorientowała się, że ich
podsłuchiwałem i nastąpił jakiś zonk!. Od
tamtej pory trwałem w tej świadomości nieistnienia, nawet nie wiem jak długo.
Z
tego iście leniwcowego letargu wyrwał mnie niesamowicie mocny ból, który
pochodził z mojego, odzyskanego dzięki przebudzeniu nadgarstka. Można było
porównać go z młotem pneumatycznym obijającym się o kości. Gwałtownie otworzyłem
oczy z cichym krzykiem i poderwałem się z miejsca. Wciąż jeszcze było mi słabo,
a przed oczami miałem czarne plamki. Zamrugałem kilka razy, prawie nie czując
już tego bólu. Zanim dostrzegłem, że nie jestem w pokoju myślałem, że miałem po
prostu jakiś mocno pokręcony sen, ale tak naprawdę siedziałem w samochodzie po
stronie pasażera. Spojrzałem w bok i zobaczyłem Emanuela, puszczającego mój
nadgarstek. Przypomniałem sobie jak Nora mówiła żeby jej nie dotykał, bo jego
dotyk sprawia jej ból. Wątpiłem w to, że mógł zadawać ból samym dotykiem, to
takie rzeczy dzieją się tylko w tym
wspaniałym, nieistniejącym świecie filmów i książek. Jednak nie widziałem tak
naprawdę żadnego racjonalnego wytłumaczenia dla tego zjawiska.
Emanuel
wciągnął mnie w jakieś bagno tajemnic, w którym prawdopodobnie nie tkwił sam,
towarzyszyła mu w nim Nora. Natomiast ja chciałem się jak najszybciej wydostać
z ich bajora i wrócić do nudnego życia. Życia bez dziwnych niewytłumaczalnych
zjawisk.
Cofnąłem
rękę w tył, jednocześnie krzywiąc się z bólu, bo na dodatek uderzyłem się łokciem
w zamknięte drzwi, a przez moją rękę przeszło coś w rodzaju porażenia.
Popatrzyłem się z gniewem na siedzącego obok mnie Emanuela. Był on lekko
obrócony w moją stronę na fotelu przed kierownicą samochodu, miał na sobie skórzana kurtkę, a jego włosy jak zwykle wyglądały jakby czesały go wściekłe
wrony. Chryste jak ja go nienawidziłem.
-
Co jest do cholery?! – wrzasnąłem na niego.
Ta
sytuacja naprawdę przekraczała to co byłem w stanie znieść bez wyładowywania
gniewu na kimś innym. Tym bardziej potrzebowałem to zrobić jeśli miałem przy
sobie tego dupka. On jednak jakby nigdy nic odwrócił się z tym swoim głupkowatym
półuśmiechem do kierownicy, w niezwykle irytująco wolny sposób przekręcił
kluczyki w stacyjce, zmienił bieg na drive
i ostro ruszył. Byłem
niewyobrażalnie wściekły. Nie miałem zielonego pojęcia co wcześniej ze mną
zrobił, ani gdzie teraz jedzie, ani nawet dlaczego do jasnej cholery to robił. Spojrzał
na mnie kątem oka, a potem znów zwrócił wzrok na drogę. To jak perfekcyjnie
płynnie miał wyuczony każdy, chociażby nawet
najmniejszy ruch swoją gałką oczną było jak dla mnie obrzydliwie
dziwaczne i lanserskie.
-Uspokój
się dzieciaku – powiedział lekceważącym tonem. – Po prostu siedź na tyłku i nie
zadawaj pytań.
W
momencie kiedy to powiedział gdzieś we
mnie pojawiło się trochę strachu i zacząłem zastanawiać się co chce ze mną
zrobić. Na pewno nie porwał mnie dla kasy, bo nie mam nikogo kto mógłby mu za
mnie zapłacić, więc po co miałby to robić? Doszedłem jednak do wniosku, że mam
głęboko w poważaniu jego motyw. Musiałem. Się. Stąd. Wydostać. Pociągnąłem więc
za klamkę, ale drzwi oczywiście były zablokowane, bo jakby inaczej. Każdy
porywacz zamyka drzwi, chyba, że jest idiotą. Zakląłem w myślach i znów
popatrzyłem się na Emanuela. Nie wyglądał na psychopatycznego mordercę, ale
pozory mogły mnie mylić, więc zacząłem gorączkowo myśleć jak wydostać się z
pędzącego samochodu. Nagle do głowy wpadł mi pewien plan, któremu dawałem
dziewięćdziesiąt procent szansy na powodzenie, ale byłem tak zdesperowany, że
pewnie nawet rozbicie okna głową i wyskoczenie wydałoby mi się dobrym pomysłem.
Wypuściłem powoli powietrze z płuc i mimo, że nigdy nie byłem wierzący,
przeżegnałem się w duchu żebym wyszedł z tego najwyżej poobijany.
W
tempie wartym jeża Sonic’a rzuciłem się w stronę kierownicy za którą był
przycisk do odblokowywania wszystkich drzwi. Emanuel oczywiście chciał mnie
powstrzymać, a ja nie poddając się brnąłem rękoma do mojego magicznego guzika
wybawienia. Po kilku sekundach, w których mocowałem się z Emanuelem, a samochód
wykonywał manewry podobne do szlaczków rysowanych w przedszkolu, udało mi się
odblokować drzwi, ale kiedy chciałem nogą mojego porywacza nacisnąć pedał
hamulca, Emanuel z całej siły mnie odepchnął na drzwi po mojej stronie
samochodu. Zanim w ogóle zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, uderzyłem
głową o szybę z taką siłą, że pojawiła się na niej popękana pajęczyna, a ja
straciłem przytomność. Znowu.
***
Otworzyłem powoli sklejone powieki,
tam gdzie się znajdowałem było tak ciemno, że nie byłem w stanie nic zobaczyć
oraz duszno jak w parowarze. Tył głowy pulsował mi ostrym bólem spowodowanym
przez uderzenie w szybę, ale mimo to postanowiłem wstać, żeby znaleźć wyjście.
Spróbowałem się obrócić na plecy i podeprzeć
na łokciach, to pierwsze mi się udało, ale kiedy ledwo się uniosłem moje czoło walnęło w coś nade mną. Moją
pierwszą myślą było błagalne „Tylko nie to”, potem zacząłem gorączkowo badać
przestrzeń dookoła jedną ręką. Nie musiałem jej daleko wystawiać, żeby natknąć
się na ścianę. I to nie tylko z jednej strony, ściany były niewyobrażalnie
blisko wszędzie dookoła mnie. Nie były gładkie, ani też drewniane, pokryte były
czymś w rodzaju wykładziny o bardzo krótkich włoskach, co wyjaśniało
nieprzyjemny zapach tapicerki. Zaczynając panikować, doszedłem do wniosku, że
Emanuel wsadził mnie do bagażnika. Super.
Niewątpliwie każdy normalny człowiek
nie zaczynałby się tak denerwować. Po prostu leżałby i czekał, aż ktoś w końcu
otworzy bagażnik, albo w racjonalny i opanowany sposób zacząłby próbować go
otworzyć, ewentualnie trochę by krzyczał. Jednak jeśli ktoś miałby tak
paranoiczną klaustrofobię jak ja nie byłby w stanie podejść do tego w taki
sposób.
Serce zaczęło mi walić jak oszalałe,
a nogi tak mi zdrętwiały, że nie byłem nawet w stanie nimi ruszyć. „Umrę”,
„uduszę się tu” – takie i podobne myśli jedna po drugiej mimowolnie pojawiały
się w moim umyśle, sprawiając, że zaczynałem panikować jeszcze bardziej. Czułem
jakby pod skórą rąk chodziły mi mrówki, a włosy opadające mi na czoło zaczęły
robić się mokre od potu. Nienawidziłem tych ataków paniki, towarzyszyły mi
praktycznie od zawsze w małych przestrzeniach i były jak powolne umieranie.
- Emanuel otwieraj! – krzyknąłem w
panice, uderzając najmocniej jak mogłem w ścianę bagażnika po mojej prawej
stronie, coraz trudniej było mi zaczerpnąć oddech. - Duszę się tu ty tępy dupku!
Niemal od razu klapa się otworzyła,
wpuszczając do środka światło z kolorowych neonów jakiegoś przydrożnego baru,
na którego parkingu Emanuel zaparkował samochód. Spojrzałem na tą amebę tak
wściekły jak jeszcze nigdy wcześniej. Patrzył się na mnie, prawdopodobnie
czekając aż wygramolę się z bagażnika. Miał fioletowe limo pod prawym okiem,
nad którego pochodzeniem to szczerze nawet nie chciało mi się zastanawiać, ale
oprócz tego jego wygląd był bez zmian. Pociągnął leniwie łyk piwa z butelki,
wciąż nie odrywając ode mnie wyczekującego wzroku. Gdybym tylko miał siłę
przyłożyłbym mu najmocniej jak potrafię, ale że jej nie miałem to jedynie
zsunąłem nogi poza krawędź tylnego zderzaka i usiadłem. Wyrwałem nic nie
spodziewającemu się Emanuelowi butelkę, przetarłem czubek szyjki swoją czerwoną
koszulką i uniosłem półlitrówkę do ust.
- Ej – czarnowłosy egoista wyrwał mi
butelkę. – Po pierwsze to jest moje, a po drugie nie masz jeszcze skończonych
dwudziestu jeden lat więc nie wolno ci pić.
Popatrzyłem się na niego wzrokiem,
który gdyby mógł zabijać, byłby w stanie zabić sporego dinozaura.
- Pozbawiłeś mnie przytomności,
porwałeś, potem znowu pozbawiłeś przytomności i zamknąłeś mnie w tym pieprzonym
bagażniku, w którym prawie się udusiłem! – wyrzuciłem z siebie z prędkością
karabinu maszynowego. - Więc teraz daj mi tą cholerną butelkę!
Emanuel odwrócił się w stronę baru
jakby ktoś go zawołał, mimo, że wokół było słychać jedynie ciche cykanie
świerszczy. Kiedy odwrócił się znów do mnie z jego twarzy zniknęły wszystkie te
lekkie cienie emocji, które nadawały mu normalności i człowieczeństwa jeszcze
przed chwilą. To było dla mnie tak jakby napisał sobie na czole: JESTEM ZDROWO JEBNIĘTY. Zacząłem, więc poważnie popierać swoją wcześniejszą teorię o
psychicznym niezrównoważeniu Emanuela. Mógł mieć schizofrenię albo coś w ten
deseń. Potencjalny schizofrenik już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, lecz
ja, wstając go uprzedziłem.
- Wiesz co… to ty tu może chwile
poczekaj ze swoją butelką, a ja emm… - zamilkłem na kilka sekund myśląc nad
dalszą częścią swojego wykrętu i przygryzłem wargę w konsternacji. – Pójdę
spuścić trochę płynów w krzaki… - dokończyłem zanim zorientowałem się jak małointeligentnie
to brzmi, i że nigdzie wokół nie ma nawet najmniejszego krzaka, jedynie kilka
młodych, praktycznie bezlistnych drzewek.
Jednak udawałem, że się nie
pomyliłem i szybkim krokiem się oddaliłem. Myślałem, że to łyknął i chciałem
zacząć biec, ale wtedy nagle ktoś z tyłu chwycił mnie za włosy. Syknąłem z bólu
i próbowałem się wyrwać, ale uścisk był zbyt mocny.
- Chyba nie uważasz mnie za takiego
debila – powiedział Emanuel, w jego głosie wyraźnie słyszałem rozbawienie, ale zabrzmiało
ono strasznie sztucznie. - Idziesz ze
mną.
Kiedy tylko to powiedział usłyszałem
głośny huk, a uścisk Emanuela na moich włosach znacznie zelżał, dzięki czemu
wreszcie udało mi się mu wyrwać. Przez gwałtowne wyswobodzenie trochę się
zachwiałem, mimo, że Emanuel nie pozwolił mi się napić ani kropli swojego
Reeds’a. Stojąc już pewnie na nogach, odwróciłem się, żeby zobaczyć co w ogóle
się stało i dlaczego zostałem tak łatwo wypuszczony przez Emanuela. Momentalnie
zbladłem widząc jak trzyma się za ramię, a jego palce są pokryte pobłyskującym
w świetle szkarłatem.
W tamtym momencie miałem dość. Dość
paranormalnych zjawisk, dość tajemnic, dość tego całego emanuelowego łajna.
Cofnąłem się o parę kroków, chcąc od razu uciec tak daleko jak mogę, znaleźć
telefon i zadzwonić po kogokolwiek, ale byłem głupi myśląc, że tak łatwo mogę
uwolnić się z tego w co się wpakowałem. Nie zdążyłem nawet się poruszyć, kiedy
poczułem mocny uchwyt na swoim ramieniu i materiale t-shirtu na plecach. Ktoś,
prawdopodobnie ta sama osoba, która postrzeliła Emanuela, wciągnęła mnie do
samochodu.
Zaczynałem
czuć się jak lina przeciągana na zawodach na jednym z festynów w naszym mieście. Raz w jedną
stronę, raz w dugą. To było cholernie wkurzające, tym bardziej, że nie miałem
zielonego pojęcia po co jestem przeciągany.
Upadłem plecami na mojego porywacza
numer dwa, a drzwi zamknęły się za nami na tyle szybko, że o mało co nie
przygwoździły mi kostki. Oddychałem szybko i nie byłem się w stanie poruszyć. Adrenalina
buzowała mi w żyłach jak spieniona oranżada. Zaraz przy swoim uchu usłyszałem
śmiech, który trochę przywrócił mnie do normalnego stanu, więc od razu
usiadłem, jednocześnie przysuwając się do drzwi i złażąc z właściciela tego
śmiechu. Kiedy się odwróciłem napotkałem parę błyszczących, zielonych oczu,
należących do leżącego na plecach miedzianowłosego chłopaka. Na pierwszy rzut
oka mogłem przysiąc, że wygląda dosłownie jak Nora, tylko że prawdopodobnie
miał jakieś dwadzieścia lat, no i był facetem. Zielonooki wystawił prawą dłoń w
moją stronę, jednocześnie unosząc się lekko na łokciu.
-
Sebastian – przedstawił się z uśmiechem.
Nic
nie odpowiedziałem, ani nie uchwyciłem jego dłoni, jedynie patrzyłem się na
niego. Czego ten kolejny wariat mógł ode mnie chcieć?
- Nie
to nie – cofnął rękę i wzruszył ramionami.– Miałem dobre chęci.
Usiadł
i rozmasował sobie kark. Miał na sobie jedną z tych barwionych hipisowskich
koszulek, tyle że czarną. Nie miałem nawet już siły na to, żeby przyjrzeć się
reszcie jego ubioru. Uznałem, że mam już to wszystko w głębokim poważaniu.
Skrzyżowałem ręce na piersi i oparłem głowę o chłodną szybę.
-Uważaj
siostra, przechodzę do przodu – dobiegł do mnie głos Sebastiana, który kiedy na
niego mimowolnie spojrzałem, dość niezgrabnie przeciskał się na przedni fotel.
Gdy posadził wreszcie swój, opięty w
szare dżinsy tyłek na siedzeniu pasażera, zwróciłem uwagę na kierowcę. Od razu
ją rozpoznałem, to była Nora.
Spojrzała na mnie kątem oka.
Uśmiechnęła się, ale jej uśmiech był smutny. Zbyt smutny, żebym pomyślał, że
nic takiego strasznego się nie stało się stało. Takim samym uśmiechem,
obdarzali mnie i Florę - moją siostrę - policjanci, którzy przyszli do szkoły powiadomić nas o
śmierci rodziców. Dobrze go pamiętałem. Oznaczał jedno – czyjąś śmierć.
Oczy Nory znów powędrowały na drogę
przed nami, a ja zaniepokojony wciąż się na nią patrzyłem.
- Wiesz jaka jest dziś data, Miles?
– zapytała przerywając kującą w uszy ciszę.
Nie zastanawiałem się długo nad
odpowiedzią.
- Gdzieś tak – przypomniałem sobie
szybko datę wycieczki – pewnie szesnasty maja, może osiemnasty. Nie wiem ile
byłem nieprzytomny.
Nie wiedziałem dlaczego jej to
mówiłem, przecież ona i jej brat porwali mnie, tak jak Emanuel, ale przy nich
nie czułem tego niepokoju. Nie wydawało mi się, żeby chcieli coś mi zrobić, a
mogli mi przecież wytłumaczyć to wszystko i rozwiać te mgły, w których
błądziłem. Postanowiłem im zaufać.
- Jest dwudziesty czerwca –
poprawiła mnie.
Nie mogłem w to uwierzyć. Byłem
nieprzytomny przez miesiąc. Szczęka prawie dosłownie opadła mi na kolana.
-
Ale…
Nora uciszyła mnie, podnosząc jedną
dłoń z kierownicy. Zachowywała się znacznie doroślej niż wyglądała, no a do
tego musiała mieć prawko. Nie była piętnastolatką.
- A wiesz może gdzie jesteśmy? –
zadała kolejne pytanie, na które wiedziałem, że nie uda mi się dać poprawnej
odpowiedzi, więc milczałem. Odpowiedziała za mnie. – Jesteśmy w Norwegii.
Trudno było mi w to uwierzyć, ale
wyjrzałem za okno. Krajobraz, który zauważyłem nie należał do Kentucky. Faktycznie
byliśmy w Norwegii. Cholera.