poniedziałek, 11 maja 2015

Red - 1

Tak ażeby nie było tu tak pustawo postanowiłam wstawić coś mega supi nju :D Oto przedstawiam wam *fanfary tutututututututu* Red, czyli historię Dana i Mackenzie, która kurzyła się od dawna w folderze dokumenty na moim laptopie xD Trochę ją popoprawiałam i tak oto jest. Trochę krótka, ale kolejne będą dłuższe i ciekawsze aj fink ;)
(Przepraszam z ten polski-englisz, ale uczę się dzisiaj cały dzień do przesłuchania na wymianę więc używam englisza gdzie popadnie :P)
###
Świerkowy las dookoła spowity był mgłą, a wokół unosił się charakterystyczny zapach żywicy i igliwia. Mgła, której gęstość porównać można by z co najmniej watą, dopuszczała do siebie tylko najbardziej wyraziste znajdujące się blisko obiekty, w tym pewną sylwetkę. Należała ona do szczupłej, niezbyt wysokiej nastolatki, najlepszej przyjaciółki Daniela Dowell'a. Mackenzie.
Szła ona tyłem tak, że mógł dość dobrze widzieć jej twarz, duże oczy o zielonych tęczówkach z ciemnymi obwódkami i lekkie, opadające na ramiona kaskadami bordowe włosy, które delikatnie muskały jej pokryte rumieńcami policzki. Ubrana jak zwykle w rozpiętą skórzaną kurtkę na której kołnierzu poprzypinane były przypiny z nazwami i znakami różnych undergroundowych zespołów, o których prawdopodobnie nie słyszał nikt oprócz niej w promieniu wielu kilometrów. Pod kurtką miała bluzkę tego samego koloru co igły, którymi obsiane były drzewa wokół. Była inna, całkowitą prawdą jest stwierdzenie, że nie pasowała do spokojnego  Woodsight.
- No chodź! - ponaglała go. -Spóźnimy się!
Chłopak uśmiechnął się i przyśpieszył kroku, aby móc ją dogonić.
- Nie chciałbym wytykać palcami kto tutaj tak baaardzo szybko dzisiaj wstał. – zakpił.
Mac obróciła się do przyjaciela tyłem, przyśpieszyła kroku i narzuciła na głowę czarny kaptur kurtki. Czarnowłosy nie ukrywał swojego oburzenia.
- Obraziłaś się? - zapytał z nutą irytacji w głosie, choć wiedział, że nie należała ona do osób „fochających” się o byle co.
Nastolatka nie zwalniając kroku odpowiedziała oziębłym tonem.
- Nie. Po prostu nie chcę aby któryś z tych - wskazała dyskretnym ruchem głowy w stronę czubków drzew - kruków narobił mi na głowę.

sobota, 2 maja 2015

Lux lucis, et tenebrae - 2

Przepraszam, że rozdział taki krótki, no i spóźniony ;-;. Wszystko przez komunię mojego brata, bo wszyscy biegamy po sklepach itd. itp. Następny będzie dłuższy :) A poza tym dojdzie też nowe opowiadanie i nowa autorka, którą wam przedstawię niedługo :D
###
Wiele razy w swoim życiu byłem nieprzytomny. Za każdym razem było to po prostu jak przeskoczenie z jednego momentu na drugi, wyłączałem się, ale tym razem było inaczej. Trwałem w nicości, byłem nicością, ale miałem świadomość. Nie mogłem nic pomyśleć,  nie miałem jak się poruszyć, a krzyki i słowa które próbowałem z siebie wydać nie istniały. Całym sobą starałem się rozwiać te chmury, pozbyć się ich ze swojego otoczenia i umysłu, ale nie byłem w stanie. To było dziwne i nienaturalne, a jeszcze dziwniejsze było to, że nie pamiętałem, żebym się w coś uderzył, albo upadł. Jedynie wszedłem po cichu do pokoju, żeby Nora nie zorientowała się, że ich podsłuchiwałem i nastąpił jakiś zonk!. Od tamtej pory trwałem w tej świadomości nieistnienia, nawet nie wiem jak długo.
Z tego iście leniwcowego letargu wyrwał mnie niesamowicie mocny ból, który pochodził z mojego, odzyskanego dzięki przebudzeniu nadgarstka. Można było porównać go z młotem pneumatycznym obijającym się o kości. Gwałtownie otworzyłem oczy z cichym krzykiem i poderwałem się z miejsca. Wciąż jeszcze było mi słabo, a przed oczami miałem czarne plamki. Zamrugałem kilka razy, prawie nie czując już tego bólu. Zanim dostrzegłem, że nie jestem w pokoju myślałem, że miałem po prostu jakiś mocno pokręcony sen, ale tak naprawdę siedziałem w samochodzie po stronie pasażera. Spojrzałem w bok i zobaczyłem Emanuela, puszczającego mój nadgarstek. Przypomniałem sobie jak Nora mówiła żeby jej nie dotykał, bo jego dotyk sprawia jej ból. Wątpiłem w to, że mógł zadawać ból samym dotykiem, to takie rzeczy dzieją się tylko  w tym wspaniałym, nieistniejącym świecie filmów i książek. Jednak nie widziałem tak naprawdę żadnego racjonalnego wytłumaczenia dla tego zjawiska.
Emanuel wciągnął mnie w jakieś bagno tajemnic, w którym prawdopodobnie nie tkwił sam, towarzyszyła mu w nim Nora. Natomiast ja chciałem się jak najszybciej wydostać z ich bajora i wrócić do nudnego życia. Życia bez dziwnych niewytłumaczalnych zjawisk.
Cofnąłem rękę w tył, jednocześnie krzywiąc się z bólu, bo na dodatek uderzyłem się łokciem w zamknięte drzwi, a przez moją rękę przeszło coś w rodzaju porażenia. Popatrzyłem się z gniewem na siedzącego obok mnie Emanuela. Był on lekko obrócony w moją stronę na fotelu przed kierownicą samochodu, miał na sobie skórzana kurtkę, a jego włosy jak zwykle wyglądały jakby czesały go wściekłe wrony. Chryste jak ja go nienawidziłem.
- Co jest do cholery?! – wrzasnąłem na niego.
Ta sytuacja naprawdę przekraczała to co byłem w stanie znieść bez wyładowywania gniewu na kimś innym. Tym bardziej potrzebowałem to zrobić jeśli miałem przy sobie tego dupka. On jednak jakby nigdy nic odwrócił się z tym swoim głupkowatym półuśmiechem do kierownicy, w niezwykle irytująco wolny sposób przekręcił kluczyki w stacyjce, zmienił bieg na drive i  ostro ruszył. Byłem niewyobrażalnie wściekły. Nie miałem zielonego pojęcia co wcześniej ze mną zrobił, ani gdzie teraz jedzie, ani nawet dlaczego do jasnej cholery to robił. Spojrzał na mnie kątem oka, a potem znów zwrócił wzrok na drogę. To jak perfekcyjnie płynnie miał wyuczony każdy, chociażby nawet  najmniejszy ruch swoją gałką oczną było jak dla mnie obrzydliwie dziwaczne i lanserskie.
-Uspokój się dzieciaku – powiedział lekceważącym tonem. – Po prostu siedź na tyłku i nie zadawaj pytań.
W momencie kiedy to powiedział gdzieś  we mnie pojawiło się trochę strachu i zacząłem zastanawiać się co chce ze mną zrobić. Na pewno nie porwał mnie dla kasy, bo nie mam nikogo kto mógłby mu za mnie zapłacić, więc po co miałby to robić? Doszedłem jednak do wniosku, że mam głęboko w poważaniu jego motyw. Musiałem. Się. Stąd. Wydostać. Pociągnąłem więc za klamkę, ale drzwi oczywiście były zablokowane, bo jakby inaczej. Każdy porywacz zamyka drzwi, chyba, że jest idiotą. Zakląłem w myślach i znów popatrzyłem się na Emanuela. Nie wyglądał na psychopatycznego mordercę, ale pozory mogły mnie mylić, więc zacząłem gorączkowo myśleć jak wydostać się z pędzącego samochodu. Nagle do głowy wpadł mi pewien plan, któremu dawałem dziewięćdziesiąt procent szansy na powodzenie, ale byłem tak zdesperowany, że pewnie nawet rozbicie okna głową i wyskoczenie wydałoby mi się dobrym pomysłem. Wypuściłem powoli powietrze z płuc i mimo, że nigdy nie byłem wierzący, przeżegnałem się w duchu żebym wyszedł z tego najwyżej poobijany.
W tempie wartym jeża Sonic’a rzuciłem się w stronę kierownicy za którą był przycisk do odblokowywania wszystkich drzwi. Emanuel oczywiście chciał mnie powstrzymać, a ja nie poddając się brnąłem rękoma do mojego magicznego guzika wybawienia. Po kilku sekundach, w których mocowałem się z Emanuelem, a samochód wykonywał manewry podobne do szlaczków rysowanych w przedszkolu, udało mi się odblokować drzwi, ale kiedy chciałem nogą mojego porywacza nacisnąć pedał hamulca, Emanuel z całej siły mnie odepchnął na drzwi po mojej stronie samochodu. Zanim w ogóle zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, uderzyłem głową o szybę z taką siłą, że pojawiła się na niej popękana pajęczyna, a ja straciłem przytomność. Znowu.
***
            Otworzyłem powoli sklejone powieki, tam gdzie się znajdowałem było tak ciemno, że nie byłem w stanie nic zobaczyć oraz duszno jak w parowarze. Tył głowy pulsował mi ostrym bólem spowodowanym przez uderzenie w szybę, ale mimo to postanowiłem wstać, żeby znaleźć wyjście. Spróbowałem się obrócić na plecy  i podeprzeć na łokciach, to pierwsze mi się udało, ale kiedy ledwo się uniosłem  moje czoło walnęło w coś nade mną. Moją pierwszą myślą było błagalne „Tylko nie to”, potem zacząłem gorączkowo badać przestrzeń dookoła jedną ręką. Nie musiałem jej daleko wystawiać, żeby natknąć się na ścianę. I to nie tylko z jednej strony, ściany były niewyobrażalnie blisko wszędzie dookoła mnie. Nie były gładkie, ani też drewniane, pokryte były czymś w rodzaju wykładziny o bardzo krótkich włoskach, co wyjaśniało nieprzyjemny zapach tapicerki. Zaczynając panikować, doszedłem do wniosku, że Emanuel wsadził mnie do bagażnika. Super.
            Niewątpliwie każdy normalny człowiek nie zaczynałby się tak denerwować. Po prostu leżałby i czekał, aż ktoś w końcu otworzy bagażnik, albo w racjonalny i opanowany sposób zacząłby próbować go otworzyć, ewentualnie trochę by krzyczał. Jednak jeśli ktoś miałby tak paranoiczną klaustrofobię jak ja nie byłby w stanie podejść do tego w taki sposób.
            Serce zaczęło mi walić jak oszalałe, a nogi tak mi zdrętwiały, że nie byłem nawet w stanie nimi ruszyć. „Umrę”, „uduszę się tu” – takie i podobne myśli jedna po drugiej mimowolnie pojawiały się w moim umyśle, sprawiając, że zaczynałem panikować jeszcze bardziej. Czułem jakby pod skórą rąk chodziły mi mrówki, a włosy opadające mi na czoło zaczęły robić się mokre od potu. Nienawidziłem tych ataków paniki, towarzyszyły mi praktycznie od zawsze w małych przestrzeniach i były jak powolne umieranie.
            - Emanuel otwieraj! – krzyknąłem w panice, uderzając najmocniej jak mogłem w ścianę bagażnika po mojej prawej stronie, coraz trudniej było mi zaczerpnąć oddech. -  Duszę się tu ty tępy dupku!
            Niemal od razu klapa się otworzyła, wpuszczając do środka światło z kolorowych neonów jakiegoś przydrożnego baru, na którego parkingu Emanuel zaparkował samochód. Spojrzałem na tą amebę tak wściekły jak jeszcze nigdy wcześniej. Patrzył się na mnie, prawdopodobnie czekając aż wygramolę się z bagażnika. Miał fioletowe limo pod prawym okiem, nad którego pochodzeniem to szczerze  nawet nie chciało mi się zastanawiać, ale oprócz tego jego wygląd był bez zmian. Pociągnął leniwie łyk piwa z butelki, wciąż nie odrywając ode mnie wyczekującego wzroku. Gdybym tylko miał siłę przyłożyłbym mu najmocniej jak potrafię, ale że jej nie miałem to jedynie zsunąłem nogi poza krawędź tylnego zderzaka i usiadłem. Wyrwałem nic nie spodziewającemu się Emanuelowi butelkę, przetarłem czubek szyjki swoją czerwoną koszulką i uniosłem półlitrówkę do ust.
            - Ej – czarnowłosy egoista wyrwał mi butelkę. – Po pierwsze to jest moje, a po drugie nie masz jeszcze skończonych dwudziestu jeden lat więc nie wolno ci pić.
            Popatrzyłem się na niego wzrokiem, który gdyby mógł zabijać, byłby w stanie zabić sporego dinozaura.
            - Pozbawiłeś mnie przytomności, porwałeś, potem znowu pozbawiłeś przytomności i zamknąłeś mnie w tym pieprzonym bagażniku, w którym prawie się udusiłem! – wyrzuciłem z siebie z prędkością karabinu maszynowego. - Więc teraz daj mi tą cholerną butelkę!
            Emanuel odwrócił się w stronę baru jakby ktoś go zawołał, mimo, że wokół było słychać jedynie ciche cykanie świerszczy. Kiedy odwrócił się znów do mnie z jego twarzy zniknęły wszystkie te lekkie cienie emocji, które nadawały mu normalności i człowieczeństwa jeszcze przed chwilą. To było dla mnie tak jakby napisał sobie na czole: JESTEM ZDROWO JEBNIĘTY. Zacząłem, więc  poważnie popierać swoją wcześniejszą teorię o psychicznym niezrównoważeniu Emanuela. Mógł mieć schizofrenię albo coś w ten deseń. Potencjalny schizofrenik już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, lecz ja, wstając go uprzedziłem.
            - Wiesz co… to ty tu może chwile poczekaj ze swoją butelką, a ja emm… - zamilkłem na kilka sekund myśląc nad dalszą częścią swojego wykrętu i przygryzłem wargę w konsternacji. – Pójdę spuścić trochę płynów w krzaki… - dokończyłem zanim zorientowałem się jak małointeligentnie to brzmi, i że nigdzie wokół nie ma nawet najmniejszego krzaka, jedynie kilka młodych, praktycznie bezlistnych drzewek.
            Jednak udawałem, że się nie pomyliłem i szybkim krokiem się oddaliłem. Myślałem, że to łyknął i chciałem zacząć biec, ale wtedy nagle ktoś z tyłu chwycił mnie za włosy. Syknąłem z bólu i próbowałem się wyrwać, ale uścisk był zbyt mocny.
            - Chyba nie uważasz mnie za takiego debila – powiedział Emanuel, w jego głosie wyraźnie słyszałem rozbawienie, ale zabrzmiało ono strasznie sztucznie. -  Idziesz ze mną.
            Kiedy tylko to powiedział usłyszałem głośny huk, a uścisk Emanuela na moich włosach znacznie zelżał, dzięki czemu wreszcie udało mi się mu wyrwać. Przez gwałtowne wyswobodzenie trochę się zachwiałem, mimo, że Emanuel nie pozwolił mi się napić ani kropli swojego Reeds’a. Stojąc już pewnie na nogach, odwróciłem się, żeby zobaczyć co w ogóle się stało i dlaczego zostałem tak łatwo wypuszczony przez Emanuela. Momentalnie zbladłem widząc jak trzyma się za ramię, a jego palce są pokryte pobłyskującym w świetle szkarłatem.
            W tamtym momencie miałem dość. Dość paranormalnych zjawisk, dość tajemnic, dość tego całego emanuelowego łajna. Cofnąłem się o parę kroków, chcąc od razu uciec tak daleko jak mogę, znaleźć telefon i zadzwonić po kogokolwiek, ale byłem głupi myśląc, że tak łatwo mogę uwolnić się z tego w co się wpakowałem. Nie zdążyłem nawet się poruszyć, kiedy poczułem mocny uchwyt na swoim ramieniu i materiale t-shirtu na plecach. Ktoś, prawdopodobnie ta sama osoba, która postrzeliła Emanuela, wciągnęła mnie do samochodu.
Zaczynałem czuć się jak lina przeciągana na zawodach na jednym z  festynów w naszym mieście. Raz w jedną stronę, raz w dugą. To było cholernie wkurzające, tym bardziej, że nie miałem zielonego pojęcia po co jestem przeciągany.
Upadłem plecami na mojego porywacza numer dwa, a drzwi zamknęły się za nami na tyle szybko, że o mało co nie przygwoździły mi kostki. Oddychałem szybko i nie byłem się w stanie poruszyć. Adrenalina buzowała mi w żyłach jak spieniona oranżada. Zaraz przy swoim uchu usłyszałem śmiech, który trochę przywrócił mnie do normalnego stanu, więc od razu usiadłem, jednocześnie przysuwając się do drzwi i złażąc z właściciela tego śmiechu. Kiedy się odwróciłem napotkałem parę błyszczących, zielonych oczu, należących do leżącego na plecach miedzianowłosego chłopaka. Na pierwszy rzut oka mogłem przysiąc, że wygląda dosłownie jak Nora, tylko że prawdopodobnie miał jakieś dwadzieścia lat, no i był facetem. Zielonooki wystawił prawą dłoń w moją stronę, jednocześnie unosząc się lekko na łokciu.
- Sebastian – przedstawił się z uśmiechem.
Nic nie odpowiedziałem, ani nie uchwyciłem jego dłoni, jedynie patrzyłem się na niego. Czego ten kolejny wariat mógł ode mnie chcieć?
- Nie to nie – cofnął rękę i wzruszył ramionami.– Miałem dobre chęci.
Usiadł i rozmasował sobie kark. Miał na sobie jedną z tych barwionych hipisowskich koszulek, tyle że czarną. Nie miałem nawet już siły na to, żeby przyjrzeć się reszcie jego ubioru. Uznałem, że mam już to wszystko w głębokim poważaniu. Skrzyżowałem ręce na piersi i oparłem głowę o chłodną szybę.
-Uważaj siostra, przechodzę do przodu – dobiegł do mnie głos Sebastiana, który kiedy na niego mimowolnie spojrzałem, dość niezgrabnie przeciskał się na przedni fotel.
            Gdy posadził wreszcie swój, opięty w szare dżinsy tyłek na siedzeniu pasażera, zwróciłem uwagę na kierowcę. Od razu ją rozpoznałem, to była Nora.
            Spojrzała na mnie kątem oka. Uśmiechnęła się, ale jej uśmiech był smutny. Zbyt smutny, żebym pomyślał, że nic takiego strasznego się nie stało się stało. Takim samym uśmiechem, obdarzali mnie i Florę - moją siostrę - policjanci, którzy przyszli do szkoły powiadomić nas o śmierci rodziców. Dobrze go pamiętałem. Oznaczał jedno – czyjąś śmierć.
            Oczy Nory znów powędrowały na drogę przed nami, a ja zaniepokojony wciąż się na nią patrzyłem.
            - Wiesz jaka jest dziś data, Miles? – zapytała przerywając kującą w uszy ciszę.
            Nie zastanawiałem się długo nad odpowiedzią.
            - Gdzieś tak – przypomniałem sobie szybko datę wycieczki – pewnie szesnasty maja, może osiemnasty. Nie wiem ile byłem nieprzytomny.
            Nie wiedziałem dlaczego jej to mówiłem, przecież ona i jej brat porwali mnie, tak jak Emanuel, ale przy nich nie czułem tego niepokoju. Nie wydawało mi się, żeby chcieli coś mi zrobić, a mogli mi przecież wytłumaczyć to wszystko i rozwiać te mgły, w których błądziłem. Postanowiłem im zaufać.
            - Jest dwudziesty czerwca – poprawiła mnie.
            Nie mogłem w to uwierzyć. Byłem nieprzytomny przez miesiąc. Szczęka prawie dosłownie opadła mi na kolana.
            -  Ale…
            Nora uciszyła mnie, podnosząc jedną dłoń z kierownicy. Zachowywała się znacznie doroślej niż wyglądała, no a do tego musiała mieć prawko. Nie była piętnastolatką.
            - A wiesz może gdzie jesteśmy? – zadała kolejne pytanie, na które wiedziałem, że nie uda mi się dać poprawnej odpowiedzi, więc milczałem. Odpowiedziała za mnie. – Jesteśmy w Norwegii.
            Trudno było mi w to uwierzyć, ale wyjrzałem za okno. Krajobraz, który zauważyłem nie należał do Kentucky. Faktycznie byliśmy w Norwegii. Cholera.