Tak
ażeby nie było tu tak pustawo postanowiłam wstawić coś mega supi nju :D Oto
przedstawiam wam *fanfary tutututututututu* Red, czyli historię Dana i
Mackenzie, która kurzyła się od dawna w folderze dokumenty na moim laptopie xD
Trochę ją popoprawiałam i tak oto jest. Trochę krótka, ale kolejne będą dłuższe
i ciekawsze aj fink ;)
(Przepraszam
z ten polski-englisz, ale uczę się dzisiaj cały dzień do przesłuchania na
wymianę więc używam englisza gdzie popadnie :P)
###
Świerkowy las dookoła spowity był
mgłą, a wokół unosił się charakterystyczny zapach żywicy i igliwia. Mgła,
której gęstość porównać można by z co najmniej watą, dopuszczała do siebie
tylko najbardziej wyraziste znajdujące się blisko obiekty, w tym pewną
sylwetkę. Należała ona do szczupłej, niezbyt wysokiej nastolatki, najlepszej
przyjaciółki Daniela Dowell'a. Mackenzie.
Szła ona tyłem tak, że mógł dość
dobrze widzieć jej twarz, duże oczy o zielonych tęczówkach z ciemnymi obwódkami
i lekkie, opadające na ramiona kaskadami bordowe włosy, które delikatnie
muskały jej pokryte rumieńcami policzki. Ubrana jak zwykle w rozpiętą skórzaną
kurtkę na której kołnierzu poprzypinane były przypiny z nazwami i znakami
różnych undergroundowych zespołów, o których prawdopodobnie nie słyszał nikt
oprócz niej w promieniu wielu kilometrów. Pod kurtką miała bluzkę tego samego
koloru co igły, którymi obsiane były drzewa wokół. Była inna, całkowitą prawdą
jest stwierdzenie, że nie pasowała do spokojnego Woodsight.
- No chodź! - ponaglała go.
-Spóźnimy się!
Chłopak uśmiechnął się i
przyśpieszył kroku, aby móc ją dogonić.
- Nie chciałbym wytykać palcami
kto tutaj tak baaardzo szybko dzisiaj wstał. – zakpił.
Mac obróciła się do przyjaciela
tyłem, przyśpieszyła kroku i narzuciła na głowę czarny kaptur kurtki.
Czarnowłosy nie ukrywał swojego oburzenia.
- Obraziłaś
się? - zapytał z nutą irytacji w głosie, choć wiedział, że nie należała ona do
osób „fochających” się o byle co.
Nastolatka nie zwalniając kroku
odpowiedziała oziębłym tonem.
- Nie. Po prostu nie chcę aby
któryś z tych - wskazała dyskretnym ruchem głowy w stronę czubków drzew -
kruków narobił mi na głowę.
Chłopak z niedowierzaniem
popatrzył w górę, przed chwilą nie było na gałęziach drzew niczego prócz igieł
i paru wiewiórek, a teraz siedziały na nich dziesiątki, o ile nie setki,
czarnych ptaków. Według niego nie wyglądały na normalne. Zamiast czarnych
błyszczących oczu, które zazwyczaj przypominały koraliki ich oczy były złote i
świeciły jak latarki.
- Przerażają mnie – stwierdził,
trochę przyśpieszając krok.
Dziewczyna wzruszyła wyraźnie
ramionami, przez co spojrzał na nią lekko zdziwiony.
- Ciebie nie?
Mackenzie odwróciła się do niego
przodem, podczas obrotu kaptur opadł jej na plecy, pozwalając aby jej włosy
znów nabrały swojej stałej objętości.
- Jestem
fanką horrorów. Nie boje się ptaków Dan – powiedziała tak jakby taki strach był
najbardziej niedorzeczna rzeczą na świecie i znów odwróciła się tyłem do niego.
Zapadła niezręczna cisza. Po
chwili znów odezwała się Mackenzie.
-No i w wieku pięciu lat
widziałam swoją babcie nago. Nic mnie już bardziej nie przerazi.
Po tych słowach oboje wybuchneli
śmiechem, znów zapadła wesoła atmosfera. Nikt nie zwracał już uwagi na czarne
ptaki obserwujące ich z koron drzew.
Ich szkoła mieściła się
niedaleko, jej nazwa „Woodsight Secondary School” zawsze przywoływała na myśl
same miłe odczucia. Droga, która prowadziła do niej z dzielnicy Mac i Dana
biegła przez niewielki, lecz gęsty iglasty las. Kiedyś, zanim został prawie
cały wycięty na potrzeby osiedla, mieszkały w nim setki różnych dzikich
zwierząt, teraz jedynymi jego mieszkańcami były rude i figlarne wiewiórki,
zrzucające łupiny i szyszki na nic nie wadzących im przechodniów.
Przez środek tego lasu przebiegała
stara, asfaltowa droga, zapomniana, niczym niepotrzebna nikomu centówka
wrzucona do starej fontanny. Powstała gdy tworzono osiedle, aby łączyć wschodnią
i zachodnią część, ale teraz nikt nią nie jeździł, ponieważ każdy wolał
pojechać dłuższą drogą wokoło niż niszczyć sobie zawieszenie na dziurach
wielkości piłki lekarskiej. Dan i Mac nie spodziewali się, że właśnie dzisiaj,
w ten czwartkowy poranek coś nią przejedzie. Było to tak samo nieprawdopodobne
jak to, że ich wspólny przyjaciel Collin
Lovengen zda do następnej klasy, a to natomiast tak samo jak napad zdziczałych,
zmutowanych, królików zombie było rzeczą całkowicie niemożliwą.
Mac po chwili znów obróciła się
do Dana, zaczynając wesoły i beztroski monolog o jego ptakofobii, wykorzystując
fakt jak ta nazwa dwuznacznie brzmi. Jej przyjaciel był osobą, która potrafiła
śmiać się z samego siebie, więc ich, wybuchający po każdym kolejnym spostrzeżeniu
Mackenzie, śmiech odbijał się echem między drzewami.
W momencie, w którym
czerwonowłosa weszła tyłem na asfalt zza zakrętu nadjechał niebieski, stary i
zardzewiały samochód, któremu najwyraźniej nie przeszkadzało to, że droga była
jak ser szwajcarski. Nie zauważyła go jednak, nie widziała jak wyłaniał się zza
zakrętu i jechał prosto na nią. Przyśpieszył znacznie na prostej, mknął
niezauważony, jak cichy zabójca. Był ledwo trzy metry od Mackenzie, kiedy
zauważył go Daniel. Nie mógł nic zrobić, ani on, ani kierowca, chociaż ten
drugi najprawdopodobniej nawet nie chciał nic zrobić. Jego gardło zacisnęło
się, nie pozwalając mu na wydobycie z siebie choćby jednego, najcichszego
dźwięku, nawet jej imienia, które było dla niego znane już od prawie ośmiu lat.
Po dwóch cichych sekundach, w których jego serce biło najszybciej w całym jego
życiu, pojazd uderzył w nastolatkę.
Uderzyła głową w przednia szybę, a
potłuczone szkło wbiło się w jej skórę, jak setki szklanych pszczół pozostawiło
w jej skórze swoje żądła, raniąc ją. Na jej twarzy pojawiła się krew, zlepiła
jej włosy, pozbawiając je koloru i wrażenia niezwykłej puszystości. Gdy
koziołkowała przez auto bezwładna, zdążyło ono pokaleczyć resztę jej ciała,
rozrywając przy tym jej kurtkę i odzierając od niej niektóre przypiny, które
potoczyły się po szosie jak monety. Upadła na jezdnię prawdopodobnie martwa, a
jej oprawca pojechał dalej, jakby nic się nie stało. Potraktował ją jak gołębia przed, którym rzadko ktokolwiek
się zatrzymuje i bez jakiegokolwiek poczucia winy pozbawia życia. Ona nie była
gołębiem była człowiekiem, wspaniałym człowiekiem i oddaną przyjaciółką, którą
Dan właśnie stracił. Zaczęło mu szumieć w uszach, a dźwięki lasu docierały do
niego jak przez wodę. W gruncie rzeczy nawet czuł się jakby tonął, a po kilku
chwilach porwała go woda.
***
Dan się obudził. Od razu poczuł,
że leży na czymś miękkim, oraz że jest cały mokry. Od razu pomyślał, że
naprawdę się utopił, choć nie było tam wody, lecz po chwili na nowo dotarło do
niego to co się stało.
Mac nie żyje. Umarła
Podparł się na łokciach i
rozejrzał się dookoła. Pomieszczenie w którym się znalazł przypominało
szpitalną salę i nią było, ale inną. Ściany były białe, jak prawie wszystko
dookoła, a ludzie za szklanymi drzwiami poruszali się tak szybko, że wyglądali
jedynie jak kolorowe smugi. Dan znów opadł na miękki materac śnieżnobiałego
łóżka.
- Super też umarłem - powiedział
do siebie z niedowierzaniem.
W odpowiedzi, której nie
oczekiwał usłyszał znajomy głos.
- Nie sadzę, no bynajmniej nie
jesteś bardziej martwy niż ja - słowa były wypowiadane zbyt spokojnym tonem, a
taki ton potrafiła utworzyć tylko jedna znana mu osoba.
-Mac?
Odwrócił głowę w stronę, z której
dobiegał. Zobaczył ją. Jej włosy były potargane, a na twarzy miała liczne
strupy i gojące się rany. Ubrana była w szary T-shirt, a jego obcięte rękawy
pozwalały mu zobaczyć liczne blizny w kształcie dziwnych symboli. Nigdy
wcześniej ich nie widział, może dlatego, że zawsze nosiła długi rękaw.
Przyglądał się tak jej przez chwilę, lecz potem w końcu się odezwał, ale zdołał
wydukać tylko dwa słowa zanim znowu ścisnęło mu się gardło. Czy ona tu jest
żeby się z nim pożegnać?
- Nie rozumiem – powiedział lekko
drżącym głosem.
Nie odpowiedziała. Odgarnęła
tylko kosmyk włosów do tyłu,
odsłaniając twarz.
Odwróciła swój wzrok
od niego, zwracając go w stronę ściany i wyszeptała coś pod nosem, zawsze tak
robiła kiedy szukała odpowiedzi na jakieś trudne pytanie. To najwyraźniej takie
było. Po chwili zastanowienia odpowiedziała.
- Nie mam czasu, aby ci to wytłumaczyć.
Przyszłam się tylko z tobą pożegnać.
Nie. Nie. Nie. Nie. Dan poczuł
się jakby wszędzie miał wypisane to słowo. W spojrzeniu, w urywanym oddechu, a
nawet na czole.
Stała w ciszy, czekając aż on
powie cokolwiek, ale on nie potrafił wydukać niczego. Zamurowało go.
-Czyli naprawdę nie żyjesz, a to
wszystko to... – znów nie był w stanie dokończyć.
Pokiwała tylko głową i
uśmiechnęła się smutno, a po jej policzku pociekła samotna łza. Wiła się ona
powoli, omijając rany i zataczając duże półkola zupełnie jakby była wężem i
miała własną wolę. Zatrzymała się przez chwilę na podbródku i spadła na
posadzkę. Samotna, tak samo jak on od tej właśnie chwili.
W umyśle Dana kłębiły się myśli,
tworząc ogromny natłok zdań, które starały się wydostać z jego ust. Biliony
pytań. Nie wypowiedział żadnego z nich, zamiast to wykrztusił tylko jedno
potężne słowo.
- Kocham cię.
Zapiekły go oczy, przetarł je
szybko rękawem, aby nie pokazać, że się rozkleja. Kiedy znów spojrzał na Mac,
zamiast jednej łzy na jej rumianych i pokaleczonych policzkach, była po prostu
mokra warstwa, która odbijała światło z lamp, których tak de facto tu nie było.
- Jeszcze się zobaczymy - przerwał
na chwilę. - Obiecuję.
Gdy tylko to powiedział zrobił
przy sercu znak przypominający „X”, który w dzieciństwie używali do wszystkich,
nawet błahych przyrzeczeń. Gdy sam go wymyślał nie sądził , że w wieku
piętnastu lat jeszcze go użyje, a tym bardziej do niej i w takich
okolicznościach.
Mackenzie jednak już go nie
słyszała, stawała się coraz mniej wyraźna, bardziej przeźroczysta, aż znikła, a
wraz z nią wszystko wokół.
;-;-;-;-;
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak późno komentuję, ale to przez brak czasu ;-;
Ciekawa historia, dużo rozbudowanych porównań, które dodawały "smaczku" przy czytaniu. Ogólnie nie mam się do czego przeczepić. Czekam na kolejną część ;-; Ale... ona umarła ;-; Ja już ją zdążyłam polubić ;-;
Dobra, to papa ;-; *Psst... weź ją wskrześ czy coś ;-;*