niedziela, 21 czerwca 2015

Howling in the midnight - "Śmiech" [1]

[ Trochę krótko, ale spójnie. No i w ogóle udało się nam (mi i Avie) jakoś to napisać, mimo to, że ja choruje na wenobrak (nie ma to nic wspólnego z chorobami wenerycznymi XD) więc hip hip huraaaaaaaaaaa! >.< ]

        Lato w Atlantic nadeszło niespodziewanie tamtego roku. Z dnia na dzień temperatura wzrosła dość gwałtownie z wiosennych siedemnastu stopni, które w tej części kraju trwały aż do czerwca, nagle zrobiło się dwadzieścia parę. Dzięki temu na polanie oświetlonej przez poranne słońce, które swoimi podłużnymi ostrzami przebijało się przez liście drzew, nie siedział czarny wilk o błękitnych oczach, tylko nastoletnia dziewczyna z szopą rudych jak futro wiewiórki włosów na głowie.         
        Obejmowała się szczupłymi ramionami, a patykowate nogi miała podciągnięte do piersi. Wpatrywała się w kwieciste zarośla przed sobą, nie świadoma swojego człowieczeństwa. Nie dotarło jeszcze do niej, że zrzuciła już swoją zimową skórę i znów jest sobą.
        Summer co zimę, wraz z pierwszym śniegiem, a czasem nawet przymrozkami, zmieniała się z ludzkiego patyczaka w małą, czarną wojowniczkę tego lasu. Traciła wtedy samą siebie i stawała się po prostu zwierzęciem. Polowała, spała i żyła jak wilk, który ją zastępował. Była to oczywiście rzecz, o której za nic nikomu nie mówiła. Nie była ona jednak zła na swój los za to kim się stało, akceptowała tą część siebie. Jedni ludzie całe życie żyją na wózku, albo walczą z rakiem, przecież jej przypadłość to nic w porównaniu z tym.
        Siedziała tak nieruchomo póki trzask gałęzi gdzieś niedaleko nie rozbudził jej zmysłów na nowo. Wzdrygając się, odwróciła się w kierunku z którego dobiegał.
        Jak zawsze po przemianie, powoli zaczynały napływać na nią wyrywkowe wspomnienia z czasu zimy. Obrazy, które wcześniej rejestrował jej wilczy umysł trochę ją na razie otumaniały, więc postanowiła się jak najszybciej stamtąd zmyć, nie czekając na to, lub kogoś kto szedł w jej stronę.
Zerwała się szybko na nogi jak spłoszona sarna i szybkim truchtem ruszyła przed siebie, wsłuchując się w dźwięki drzew i ich pierzastych mieszkańców, a nozdrzami chłonęła przyjemny zapach pozostały jeszcze po ostatnim deszczu.
        - Mówię ci, że widziałem wilka – usłyszała w pewnej odległości za sobą czyjś głos – przecież ci nie ściemniam idioto.
        Jedyną odpowiedzią jaką zdołała tylko usłyszeć był przyjemny dla ucha śmiech, przez który miała aż ochotę się zatrzymać, byleby tylko móc jeszcze przez chwilę się nim pocieszyć. Oparła się jednak tej głupiej pokusie i pognała dalej. To raczej oczywiste, że nie miała zamiaru spotkać w lesie jakiś kolesi, będąc tylko w stroju bożym. Taka sytuacja byłaby nie tylko żenująca, ale też trochę niebezpieczna dla jej tajemnicy.
        Po kilku minutach truchtu, który niewiarygodnie ją zmęczył, bo podczas gdy nie jest stworzeniem o sterczących uszach i czarnej sierści, jest tylko kruchą, kompletnie niewysportowaną dziewczyną. Gdzieś tam w jej głowie na chwile zawitał obraz dwójki z wf'u, która aż raziła w oczy na jej piątkowym, podstawówkowym świadectwie. Zatrzymała się na chwilę ciężko przy tym dysząc i opierając ręce na udach.
        - Boże – westchnęła zwracając się do stworzyciela – w tym roku na urodziny chcę mega hiper kondycję...
        Mroźny wiatr spowodował, że wzdrygnęła się lekko, a włoski na jej ciele uniosły się ku górze przez gęsią skórkę. Wyprostowała się znów i potarła nagie ramiona, po czym już spokojnie poszła przed siebie. Zaczęła rozpoznawać coraz więcej lasu, więc bez trudu szła w stronę swojej chatki z dziurawym dachem, która wyglądała trochę jak wychodek dla człowieko-szopów, który ktoś postawił wśród drzew.
        Las wokół niej tętnił życiem, ale ona czuła się w nim jak wyrzutek. Po wiosennej przemianie nie pasowała już do śpiewających ptaków, ani do drzew, które pięły się z roku na rok coraz wyżej ku górze w cichej wojnie o światło. Była obca dla lasu, była intruzem, czyli jak można to ująć w jednym słowie była po prostu człowiekiem.  
        Rozmyślenia Summer znów przerwało gwałtowne skrzypnięcie gałęzi nieopodal. Odwróciła się, jednak nic nie dostrzegła. Przez wiele lat nauczyła się przezorności, więc prędko ruszyła w kierunku, w którym jak mniemała znajdował się jej wychodko-domek. Co prawda, były w nim tylko jej ubrania, jedzenie i książki, ale to wystarczało, by czuła się w nim bardzo swobodnie. Przez to, że mieszkała całkiem sama oraz pracowała tylko latem, a do tego jedynie na pół etatu to nie było jej stać na nic więcej. I tak przecież latem nie siedzi w domu, tylko zawsze cieszy się jak może z bycia człowiekiem.
        Dotarłszy do domku Summer szybko naniosła sobie wody ze strumyka, który był niedaleko i wzięła kąpiel w zimnej wodzie. Po tej ćwiczącej jej człowieko-pozostawiactwo, kąpieli szybko się wytarła i owinęła ręcznikiem w celu jak najszybszego ogrzania się. Gdy w końcu się jej to dzięki Bogu udało, ubrała czarny, luźny sweter, niebieskie szorty oraz trampki i w odcieniu głębokiej czerni. Kochała to określenie, było takie... mroczniarskie? Po pełnym ubraniu się oraz ogarnięciu swoich włosów, zaczęła buszować w spiżarni w poszukiwaniu jedzenia. Po przemianie zawsze była głodna jak wilk. Ha, cóż za ironia. Kochane idiomy.
        Zjadła na szybko kilka kanapek z masłem orzechowym. Spojrzała na kalendarz - 21 czerwca, za dziesięć dni rozpoczyna się szkoła letnia. Tylko w ten sposób mogła się uczyć, bo przecież odrobinę dziwne byłoby gdyby znienacka wpadła do szkoły jako wilk. Na tą myśl, Summer uśmiechnęła się lekko. Śmiesznie wyglądało by to na nagłówku miejscowej gazety, która słynie tu z dziwacznych tytułów artykułów. "Szkoła dla ludzkich uczniów, nie dla wilków! Niech burmistrz ruszy tyłek i coś z tym zrobi!" Zamyślając się tak na chwilę, doszła do wniosku, że chyba bardziej tutejsza ludność zdziwiłaby się obecnością wilka w Anglii. 
        Wyszła już najedzona do syta i udała się w stronę Starbucksa, w którym pracowała latem. Teraz, ubrana, przynajmniej nie zwracała na siebie uwagi. Dziwiło ją wciąż jednak lekko to, że komuś udało się otworzyć i utrzymać Starbucks w małym Atlantic. Ale co tam.  Szła rozglądając się i podziwiając piękno i magię lasu w te słoneczne dni, gdy nagle zza pobliskiego drzewa wyszła dziewczyna. Była chyba w wieku Summer, wysoka, z burzą brązowych, falowanych włosów. Uśmiechnęła się nieśmiało i powiedziała:
        - Em... Cześć, jestem Ronnie, yy... to znaczy Veronica. Zbłądziłam trochę i nawet nie masz pojęcia jake to dla mnie szczęście, że cię spotkałam. Nie wiesz może którędy do centrum? - ponownie się uśmiechnęła.
        - Nie. - Summer nigdy nie była zbyt rozmowna.
        - Ojej... Okay... - już się nie uśmiechała, miała trochę smutną minę.
        - Ughh, no dobra. Musisz iść tamtędy prosto, później w lewo i zaraz wyjdziesz na osiedla. Stamtąd już krótka droga.
        - Dziękuję! - twarz Veronici się rozjaśniła. - Jak masz na imię?
        - Summer. - mruknęła rudowłosa w odpowiedzi.
        - Ohhh, co za wyjątkowe imię..!
        - Taa... - kolejny raz mruknęła i wyminąwszy ją, poszła w swoją stronę.
        Te dziesięć dni później zrobiwszy wszystkie zakupy potrzebne do szkoły oraz dokupiwszy kilka dodatkowych ubrań, Summer ruszyła w stronę szkoły. Idąc, ubrana w zwykłą koszulkę z nadrukiem wyjącego wilka, czarne, jeansowe spodenki i te same trampki, które nosiła przez wcześniejsze dni, rozmyślała na temat zbliżającej się szkoły. Była ciekawa, czy chociaż w tym roku nawiąże jakąś przyjaźń. Nigdy jeszcze nie miała przyjaciółki. No, niby kumplowała się z dwoma osobami ze szkoły, ale to jej nie wystarczało.
        Po kilku minutach była już przed szkołą i wtedy zobaczyła znajomą twarz, którą okalały kasztanowe włosy.  Twarz uśmiechnęła się szeroko na jej widok i zaczęła energicznie machać ręką.
        -Summer! Nie wiedziałam, że chodzisz do szkoły letniej! - wykrzyknęła Veronica w jej stronę. Podbiegła do Summer ze śmiechem, a za nią szło dwóch chłopaków. Gdy spojrzała na chłopca z bujną szopą jasnobrązowych włosów, oniemiała z wrażenia. Doszła do wniosku, że o to ma przed sobą najcudowniejszy widok na świecie. O wiele lepszy niż pizza. To był nie lada wyczyn.
        -Może dlatego, że rozmawiałyśmy ze sobą około dwie minuty. - wybąkała cała się czerwieniąc.
        - Przedstawisz nas, może? - zapytał melodyjnym głosem zabójczo przystojny osobnik. Znam ten głos!, pomyślała natychmiast Summer, To on się śmiał w lesie.
        -Aha, no tak, przepraszam. To jest Summer... - zaczęła Veronica.
        - Summer Pettersen. - powiedziała niepewnym głosem.
        - Okay, a to - wskazała na chłopaka o ciemniejszym włosach - Dylan i - znów wskazała, ale teraz na przystojniaka. - Isaac Rubinson'owie.

2 komentarze:

  1. Uuu ciekawie ^^
    Przystojniak już się pojawił - niezłe tępo XD
    Pozdrawiam, weny życzę i pizzy i Izaaca
    [Tylko mi się skojarzył z Izakiem? XD GROTTO!]
    Baaj *-* ^-^

    OdpowiedzUsuń
  2. Oho, zaciekawiło mnie, będę czytać. Już cię za to lubię :) one się spotkały- przypadek? Nie sądzę... Chce więc wiedzieć co do tego doprowadziło.

    -może to, że chodzą do tej samej szkoły?

    -nie, mózgu, zamknij się, to by było zbyt proste. Poza tym jak wytłumaczysz, że powiedziała, że się Ronnie nazywa, a potem zmieniła zdanie???

    -...*mózg mi się przegrzał*

    Ci chłopcy pewnie też są nie bez powodu... Achh, to napięcie, kocham takie blogi <3



    Ps. Nie zwracaj uwagi na mój mózg, jesteśmy w stanie przedwojennym.

    Pps. Na mnie też nie zwracaj uwagi, jestem rąbnięta.

    OdpowiedzUsuń